niedziela, 23 grudnia 2012

Rozdział 5

 
5. "Pierwszy rozkaz"

- Witaj młody Skywalkerze - powiedziała hologram.
- Skoro oglądasz tę wiadomość oznacza to, że podjąłeś właściwą decyzję. Mój pierwszy rozkaz brzmi następująco: masz się postarać abyś to ty dowodził następną bitwą. Ty i żaden inny Jedi nie może Ci towarzyszyć. Ewentualnie twoja padawanka. Dobrze by było gdyby nie towarzyszył Ci też żaden za dobrze doświadczony admirał, ale to już jest mniej ważne. - ciągnął dalej Dooku. - Najważniejsze jest to, że bitwa ma się zakończyć klęską dla Republiki, a planeta i sektor mają należeć do Separatystów. O jaką planetę mi chodzi dowiesz się wkrótce. Niedługo przekazany zostanie Ci komunikator, przez który powiadomisz mnie, czy pierwszy etap twojego zadania się powiódł. Żegnaj Anakinie. - hologram zamigotał i zgasł. Skywalker schował nadajnik do szuflady biurka i znów podszedł do okna. Spojrzał na ciemne, usiane licznymi gwiazdami niebo. Zastanawiał sie, o którą planetę chodziło Hrabiemu Dooku.
- Czy mogę pozwolić by Republika Galaktyczna straciła jeden z systemów tylko dlatego, że nie chcę by ktoś dowiedział się o mnie i Padme? A  jeśli tak to co jak wyślą mnie na inną misję? Albo jeżeli rada uzna, że ma mi towarzyszyć Obi-wan lub co gorsza mistrz Windu? - pomyślał. Nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań. Normalnie pewnie zacząłby medytować, ale był już zmęczony, a jutro czekał go jeszcze trening Ahsoki. Położył się do łóżka, ale jeszcze długo nie mógł zasnąć. Cały czas zastanawiał się czy podjął dobrą decyzję.


***


Zobaczyła twarz Hrabiego Dooku, błysk czerwonego ostrza i upadek Skywalkera.
Usłyszała śmiech. Odwróciła się i znów zobaczyła Dooku.
- Teraz jest już mój! - powiedział Sith.
Czuła coraz większą panikę.
Czerwone ostrze zanurzyło się w ciele Skywalkera dokładnie tam gdzie było serce,
a ona nie mogła nic zrobić.


- Mistrzu! - obudziła się z krzykiem. Rozejrzała się. Była w swoim pokoju i siedziała na łóżku. To był tylko sen? Nie, było zbyt wyraźne jak na zwykły koszmar. Wizja? Bardzo możliwe. Chwyciła swój miecz świetlny i pobiegła do pokoju Anakina. On wyczuwając, że coś jest nie tak obudził się, zerwał z łóżka i sięgnął po miecz. Już miał go włączyć gdy zobaczył kto przyszedł.
- Ahsoka? Co ty tutaj robisz? - usłyszała pytanie. Widząc, że jej mistrz, który był dla niej jak starszy brat a nawet jak ojciec, żyje i nie ma żadnego zagrożenia wyłączyła swój miecz świetlny.
- Mistrzu ja... ja chyba miałam wizję. - powiedziała lekko zawstydzona. Anakin usiadł na łóżku i poklepał miejsce obok siebie.
- Opowiedz. - poprosił. Usiadła obok niego i opowiedziała mu swój sen. Twarz Skywalkera wyrażała skupienie.
- Skoro pamiętasz tyle szczegółów to faktycznie mogła być wizja. Będę uważać. - powiedział gdy skończyła. Uśmiechnął się lekko, ale ten uśmiech nie obejmował oczu. Wydawało jej się, że on wie coś więcej, ale wolała nie pytać. Bała się odpowiedzi.
- A teraz idź spać. Czeka Cię przecież trening. - dodał po chwili.
- Dobrze. Dobranoc mistrzu.
- Dobranoc Ahsoko. - nie nazwał jej smarkiem co wydało jej się trochę dziwne. Wyszła na korytarz i poszła do swojego pokoju. Jednak długo nie mogła zasnąć.


***


Czekał na swoją padawankę w sali treningowej.
- Hej smarku. - powiedział podając jej treningowy miecz świetlny.
- Cześć Rycerzyku. - odpłaciła mu się pięknym za nadobne.
- Dwieście powtórzeń formy Niman na poziomie pierwszym. - rozkazał. Ahsoka otworzyła szeroko oczy.
- Za co?
- Za nazwanie mnie rycerzykiem w miejscu publicznym. - uśmiechnął się ironicznie. Jednak ten uśmiech obejmował także oczy, a oznaczało to, że był w lepszym humorze niż w nocy. Tano rozejrzała się. Faktycznie poza nimi w sali trening odbywało jeszcze parę innych osób.
- Trzeba było siedzieć cicho. - mruknęła i włączyła swój miecz treningowy.
- Każdy cios ma być perfekcyjny Ahsoko. Identyczny. Skoncentrowany w mocy. Nie spiesz się. Nie rób nic po łebkach. Wczuj się w rytm ćwiczenia. - włożył rękę pod tunikę i wyciągnął komdroida. - Nagram Cię, żebyśmy mogli potem ocenić twój styl i technikę.
- Nie zostaniesz popatrzeć?
- spytała rozczarowana.
- Będę w pobliżu. Masz być skoncentrowana w mocy, pamiętasz? - włączył trutnia, który miał nagrywać padawankę, póki nie wykona ćwiczenia.
- Zaczynaj. - polecił i odwrócił się. Poszedł w kierunku tarasu widokowego, na którym wcześniej dostrzegł swojego dawnego mistrza, Obi-wana. Po drodze przyglądał się treningom innych padawanów. Doskonale wiedział jak się czują. W końcu sam niedawno nim był. Westchnął i wszedł po schodach na taras.
– Ma wielki potencjał, Anakinie – odezwał się Obi-Wan, zerkając na niego. – Wiesz, ci mali i zadziorni często okazują się najlepsi.
Czy to był typowy dla Obi-Wana komplement? Zawoalowany? Rzucony od niechcenia? Nigdy nie był wylewny, więc chyba tak.
– Poradzi sobie – burknął Anakin. – Chociaż wciąż nie rozumiem, dlaczego Mistrz Yoda przysłał ją do mnie. Tym bardziej że ty nie znalazłeś jeszcze nowego ucznia.
– Z tym nie ma pośpiechu – powiedział Obi-Wan, skrywając kolejny uśmiech. – Ciągle jeszcze dochodzę do siebie po ostatnim.
Anakin wywrócił oczami.
– Bardzo śmieszne – mruknął. – Tego bym się nie spodziewał.
Obi-Wan zachichotał cicho.
– Naprawdę? A powinieneś.
Już wiem – odparł Anakin, również pozwalając sobie na odrobinę sarkazmu – powinienem teraz wyznać: ojej, Obi-Wanie, nie wiedziałem, jak było ci ciężko, kiedy mnie szkoliłeś. Ale teraz już rozumiem. Teraz wszystko stało się jasne.
– No właśnie – powiedział Obi-Wan i uśmiechnął się szerzej.
Anakin westchnął.
– Tak... No cóż... chyba już rozumiem.
Zapadło między nimi milczenie, ale bez napięcia. Anakinowi się to podobało – żarty, wesołość, niewymuszone braterstwo. Zaraz po Geonosis, kiedy dochodził do siebie po tragicznych przejściach, wydawało się, że ich przyjaźń zawisła na włosku. Ocaliła ją tylko zdecydowana reakcja Obi-Wana, który nie dał się odepchnąć, zaakceptował gniew swojego padawana, jego żal, jego rozgoryczenie, nie biorąc tego do siebie. A było w nim tyle gniewu! Tak dużo żalu! Nawet teraz pobrzmiewały w nim jeszcze echa tamtych uczuć. I tak miało być już zawsze. Nie mógł uwolnić się od wspomnień tej chwili na pustyni Tatooine, kiedy patrzył, jak jego matka umiera. Czuł, jak umiera. Nie mógł też uwolnić się od tego, co stało się potem – od brutalnej masakry pod gwiazdami. Obi-Wan nic o tym nie wiedział. Nie mógł wiedzieć. Obi-Wan był wzorowym Jedi. Nigdy nie zrozumiałby tej przemożnej potrzeby zemsty na kimś, kto zabił ukochaną osobę.Po tym, jak stracił rękę i jego równowaga w Mocy została bezpowrotnie zaburzona, wiedział, że bez Obi-Wana nigdy nie mógłby ponownie zaufać swoim umiejętnościom. Nigdy nie poradziłby sobie z koszmarami, w których co noc przeżywał na nowo swój krótki i wstrząsający pojedynek z Dooku. Swoją porażkę. Swoje okaleczenie. Nigdy nie odnalazłby tej radości, która płynęła z bycia Jedi. A była to niezwykła radość. „To była moja wina, Mistrzu – przyznał po powrocie z Naboo, kiedy wypełnił zadanie zbudowania dla siebie nowego miecza świetlnego. – Swoją arogancją omal nie doprowadziłem cię do śmierci. A przez niecierpliwość sam poniosłem porażkę. Nie chciałem cię słuchać. Przepraszam”.
Był wtedy przygotowany na nieunikniony wykład, drobiazgową analizę jego niezliczonych wad. Tymczasem Obi-Wan z trudem się uśmiechnął. „Z radością ci to wybaczę, Anakinie, jeśli ty wybaczysz mnie, że zlekceważyłem twoje sny o matce – odparł nie całkiem pewnym głosem. – Uratowałbym ją dla ciebie, gdybym mógł”.
Nigdy więcej nie rozmawiali o tamtych wydarzeniach. A napięte przedtem relacje między uczniem a Mistrzem łagodnie ewoluowały w niewymuszoną i nieoczekiwaną przyjaźń, która umacniała się w trakcie niezliczonych godzin spędzonych na ćwiczeniach z mieczem świetlnym podczas przygotowań do wojny. Działo się to, zanim został pasowany na Rycerza Jedi, który, podobnie jak Obi-Wan, nigdy nie został poddany formalnej próbie. Zaczynał myśleć, że w gruncie rzeczy wiele ich łączy. Oczywiście wciąż zdarzały się między nimi spięcia. Czasami Obi-Wan zapominał, że Anakin jest jego „byłym padawanem”, i zaczynał go pouczać albo strofować. Zapominał, że teraz obaj są Rycerzami Jedi i generałami, w równym stopniu odpowiedzialnymi za życie ludzi służących pod ich rozkazami. To było... irytujące. Czasem Anakin zastanawiał się, czy Obi-Wan kiedykolwiek znacznie go postrzegać jako równego sobie. Zwykle jednak nie dopuszczał do siebie takich myśli, bo to mogłoby zepsuć ich relacje, a tego nie chciał. Siedem tygodni po bitwie o Geonosis – niecałe trzy tygodnie po tym, jak Anakin bez żalu pożegnał swój warkoczyk padawana – dowodzone przez Dooku siły Separatystów przypuściły brutalny, wielotorowy atak na Republikę. Anakin i Obi-Wan walczyli ramię w ramię, broniąc najpierw Anoth, a później Bakury. Wtedy po raz pierwszy zetknęli się z potworem, jakim był Grievous. A potem nadeszło Christophsis... i wszystko się zmieniło. Patrząc wstecz, Anakin zrozumiał, że Christophsis, a także późniejsze misje z Ahsoką na Teth i na Tatooine były katalizatorem, którego potrzebował, żeby zakończyć swoją przemianę z padawana w Rycerza Jedi.
Zerkając teraz kątem oka na Obi-Wana, przypomniał sobie powściągliwą, ale płynącą z głębi serca pochwałę swojego byłego Mistrza po tej misji i poczuł ukłucie winy. Szkoda, że nie mogę powiedzieć mu o Padme, pomyślał. Jedi nie mają racji. Miłość nas nie osłabia. Ona nas wzmacnia. Szkoda, że nie możemy mu z Padme tego udowodnić. On jest bardzo samotny.
– Co jest? – spytał Obi-Wan. – Mam muchę na nosie?
Anakin pokręcił głową.
– Zastanawiałem się po prostu, jak długo będziemy sterczeć tutaj, na Coruscant, podczas gdy każdego dnia Jedi, klony i zwykli ludzie walczą i giną za Republikę. Za wolność. Minął już ponad tydzień i to nie jest w porządku, że siedzimy tu sobie bezpiecznie, kiedy tam tyle się dzieje. Jak długo jeszcze Dooku, Grievous i inni Separatyści będą bez skrupułów przelewać niewinną krew?
– Rozumiem cię. – Obi-Wan położył rękę na ramieniu Anakina. – Jeśli to cię pocieszy, ja też się niecierpliwię. Im szybciej pokonamy Dooku i jego kompanów, tym szybciej my, Jedi, będziemy mogli wrócić do naszego właściwego zadania... stania na straży pokoju.
– Więc nie wiesz, co teraz będzie?
Obi-Wan opuścił rękę i uniósł brew.
– Jeśli pytasz, czy wiem, kiedy i dokąd wyruszymy z kolejną misją, to muszę cię rozczarować. Ale niech ci się tak nie spieszy do wyjazdu, Anakinie. Im dłużej potrwa ta wojna, tym rzadziej będziemy mogli sobie pozwolić na chwile wytchnienia w domu. Ciesz się Coruscant, póki możesz, młody przyjacielu. Coś mi mówi, że już wkrótce będziemy tylko gośćmi w Świątyni.
Dreszcz niepokoju przebiegł Anakinowi po plecach. Opuszczenie Coruscant oznaczało opuszczenie Padme... a wydawało się, że minęło ledwie parę chwil, od kiedy się znów połączyli. Kiedy zamykał oczy, czuł jej subtelne perfumy, czuł jej palce na swojej skórze i jej skórę pod własnymi palcami, czuł smak jej łez radości. Tęsknota za nią była agonią, a rozstanie torturą. Nie znaczyło to, że niechętnie spełniłby swój obowiązek. Wszystko, co powiedział przed chwilą Obi-Wanowi, było prawdą – nie mógł się doczekać zwycięstwa Republiki nad Separatystami. Ta wojna go przygnębiała. A im dłużej trwała, tym obficiej płynęły rzeki krwi. Nie powinniśmy pozwolić, żeby sprawy zaszły tak daleko, myślał. Gdybyśmy zebrali większe siły, Separatyści nie staliby się tacy odważni. Powinniśmy byli ich powstrzymać. To nasza wina. Jaki jest pożytek z Jedi, jeśli nie wykorzystujemy naszej potęgi w słusznej sprawie? Po co nam w ogóle ta potęga, jeśli nie wolno nam z niej w pełni korzystać? Obi-Wan trącił go łokciem.
– Twoja uczennica skończyła swoje zadanie, Mistrzu Skywalker.
Anakin się skrzywił.
– Nie nazywaj mnie tak. To dziwnie brzmi.
Obi-Wan zachichotał, Anakin zaś spojrzał na salę treningową i zobaczył Ahsokę, która rzeczywiście wykonała swoje dwieście powtórzeń formy Niman na poziomie pierwszym. Stała zziajana, w wilgotnej od potu tunice, z włączonym cały czas mieczem treningowym, i patrzyła z nadzieją w kierunku tarasu.
– Nie, żebym chciał cię pouczać, jak masz szkolić swojego padawana – dodał Obi-Wan – ale chyba wystarczy jej tego na dziś. Co powiesz na to, żeby dać jej pokaz bardziej zaawansowanych technik?
 Anakin się uśmiechnął. Nic nie sprawiało mu większej przyjemności niż sparing. Zwłaszcza z Obi-Wanem, znanym jako jeden z najznakomitszych i najbardziej uzdolnionych fechmistrzów w Świątyni. Po latach krzyżowania mieczy świetlnych dla sportu tak już się ze sobą zgrali, że w pewnym sensie było to jak walka z samym sobą.
– Znakomity pomysł, Mistrzu Kenobi – odparł. – Chodźmy.
Bez zbędnych dyskusji, z jednakowym uśmiechem, obaj przeskoczyli lekko nad balustradą tarasu i, amortyzując upadek Mocą, wylądowali u stóp zaskoczonej Ahsoki.
– Twój miecz treningowy, padawanie – powiedział swoim najłagodniejszym tonem Obi-Wan, wyciągając rękę. – Powinnaś chyba poszukać sobie jakiegoś bezpiecznego miejsca.
Zdumiona, ale i podekscytowana Ahsoka oddała swoją broń treningową. Rzuciła aroganckie spojrzenie swojemu nauczycielowi i przy użyciu Mocy wskoczyła na taras widokowy.
– Ech – westchnął Obi-Wan. – Co za brak powagi, Anakinie. Ciekaw jestem, skąd wziął się u niej ten paskudny zwyczaj.
– Nie mam pojęcia, Mistrzu. – Anakinowi wymknął się dawny tytuł, ale nie zabrzmiało to niestosownie. To nigdy nie brzmiało niestosownie. Odpiął od pasa swój miecz treningowy, zapalił go i instynktownie przyjął czujną postawę, która poprzedzała każdy pojedynek.
Obi-Wan podążył za nim z tym swoim dyskretnym uśmieszkiem.
– Gotów?
Anakin kiwnął głową.
– Zawsze.
I rozpoczęli swój taniec.*

---------------------------------------------------
* fragment treningu w dużej większości skopiowany z książki "Dzika przestrzeń" autorstwa Karen Miller. Od fragmentu tej książki zacznie się też kolejny rozdział. A potem znowu będą moje wymysły XD ...
Pozdro...


1 komentarz:

  1. Bla bla bla.. już to czytałam.XD

    Fajnie. ;3 Przypomnienie książki. :D

    Ale mi się podoba.

    Jak Anakin wypełni ten rozkaz to go zabiję.. Nie nie mogłabym jest moim idolem.<3
    Czekam na kolejny rozdział.
    Niech moc będzie z Tobą!

    OdpowiedzUsuń